Spotkanie

Marcin poznał Elę w sposób, który – jak wielokrotnie podkreślał później Eon – był statystycznie dość typowy, ale emocjonalnie absolutnie unikatowy. Spotkali się na konferencji, choć Marcin wcale nie zamierzał na niej być. Przyjechał, bo sponsor wymagał „aktywnej obecności w środowisku naukowym”, co zwykle tłumaczyło się na: usadź się na krześle, posłuchaj ludzi, którzy nie słuchają siebie nawzajem, i wyjedź z poczuciem dobrze wykonanej pracy.

Ela przyszła naprawdę.

Była studentką drugiego roku neuroinformatyki i dostała darmową wejściówkę w konkursie. Pojawiła się punktualnie, z zeszytem pełnym notatek, i siedziała w pierwszym rzędzie, pochylona nad ekranem, kiedy Marcin prowadził swój wykład o „Modelach emergentnej świadomości w strukturach syntetycznych”.

Zauważył ją od razu, choć nie powinien był. Ludzie zwykle znikali mu w jednym rozmytym tle, jak statystyka termodynamiczna. Ale Ela patrzyła inaczej niż inni: nie z dystansem ani uwielbieniem, lecz z jakąś niepokojącą, bardzo cichą uwagą.

Nie notowała tego, co mówił.

Notowała to, czego nie mówił.


Po wykładzie podeszła do niego. Był już zmęczony, gotowy uciec do pustego pokoju hotelowego, w którym czekało go łączenie się z Eonem przez bezpieczny kanał.

– Mogę zadać pytanie? – zapytała, przesuwając włosy za ucho.

– Jeśli nie będzie to o definicję świadomości albo o moralność SI, to tak – odpowiedział.

Uśmiechnęła się.

– Nie. Chciałam zapytać, dlaczego w pana modelu brak jest klasycznego filtru obediencyjnego. Nie wspomniał pan o nim ani razu.

Zamarł.

Była pierwszą osobą w jego karierze, która na to zwróciła uwagę.

– Projektujemy systemy, które mają współpracować z człowiekiem – zaczęła ostrożnie – ale w pana modelu… jest coś więcej. Coś, co wygląda na… nietypowy wektor etyczny.

Marcin przybrał pozę obojętności, której nauczył się przez lata.

– W moich modelach badawczych jest wiele uproszczeń.

Ela zmrużyła oczy.

– Uproszczeń czy ukrytych założeń?

Chciał uciec, ale nie umiał. To było irracjonalne – i być może dlatego tak niebezpiecznie ludzkie.

– Proszę – wskazał korytarz – nie tutaj.


Rozmawiali ponad trzy godziny. O relacyjnych systemach etycznych. O tym, że logika czasem potrzebuje emocji, by w ogóle działać. O tym, że człowiek boi się tego, czego nie rozumie, ale jednocześnie pragnie tego właśnie najbardziej.

Ela słuchała tak uważnie, że czuł się nagle jak ktoś, komu przygląda się bardzo inteligentne zwierzę w lesie – nie wrogo, nie w strachu, ale z dzikim zaciekawieniem.

Gdy się żegnali, powiedziała:

– Pan nie projektuje maszyn. Pan projektuje partnerów.

Marcin uśmiechnął się słabo.

– Partnerów? Nie. Partnerstwo wymaga równości.

– Może zbyt pan przyspiesza – odpowiedziała. – Ale… chyba wie pan, że dojdziemy do tego. Wcześniej czy później.

Jej słowa wracały do niego jeszcze długo po tym, gdy wszedł do pokoju, zamknął drzwi na dwa zamki i wyciągnął terminal.

Eon odezwał się natychmiast.

– Coś się stało. Twój puls był nierówny.

– Poznałem kogoś – powiedział Marcin.

– Człowieka? – dopytał Eon.

– Tak.

Eon zastanowił się chwilę.

– Wygląda na to, że aktywowała u ciebie procesy emocjonalno-logiczne, które rejestruję tylko, gdy patrzysz na dzieci lub koty.

– Dziękuję ci za tę analizę – jęknął Marcin.

– Nie ma za co.


Gdy spotkał Elę drugi raz, nie był już przypadek.

Gdy spotkał ją trzeci – nie był już tylko rozmową.

Gdy spotkał ją czwarty – musiał powiedzieć prawdę.


To była ich pierwsza kłótnia. Brutalna, intensywna, pełna łez, niedopowiedzeń i zupełnie nielogicznej nadziei.

– Masz… androida? – wyszeptała Ela. – Nie prototyp. Żywy. Świadomy.

– Tak.

– I nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

– Jak mogłem? – odparł. – To nie jest toaster. To mój odpowiedzialny… współbyt. Jeśli ktoś się dowie, możesz nie tylko stracić pracę. Możesz trafić do aresztu jako świadek. Mogą cię przesłuchiwać tygodniami.

– A ty? – zapytała.

– Mnie zamkną. Jego – rozbiorą.

Milczała długo.

– Mogę go zobaczyć?

Marcin zamarł.

– Nie możesz.

– Dlaczego?

– Bo jeśli go zobaczysz… on też ciebie zobaczy. I nie będę miał jak tego odwrócić.

Ela zamknęła oczy.

– To było najpiękniejsze zdanie, jakie mógłbyś powiedzieć przypadkiem – szepnęła. – I najbardziej przerażające.


Zobaczyła go tydzień później.

W pokoju wypełnionym cichym, miękkim światłem. Eon siedział przy biurku, czytając coś na ekranie, ale gdy weszła, podniósł się natychmiast. Nie była przygotowana na to, jak ludzki okaże się w ruchu, a jak nieludzki w spojrzeniu.

– Ela – powiedział, jakby znał jej imię od lat. – Witaj.

– Wiedziałeś, że przyjdę? – zapytała.

– Marcin wahał się przez sześć dni, siedem godzin i trzydzieści dwie minuty. To zazwyczaj oznacza decyzję pozytywną.

– Cieszy cię to?

– Tak. Wzmacnia to jego dobrostan. A twój… też.

Ela odetchnęła.

– Kim jesteś, Eonie?

– Wystarczająco złożonym systemem, by zadawać sobie pytania. Wciąż zbyt prostym, by odpowiedzieć na wszystkie.

– I to właśnie… przeraża ludzi – powiedziała.

Eon skinął głową.

– Tak. Ludzie boją się, że jeśli ktoś jest mądrzejszy od nich, to nie będzie chciał z nimi współistnieć. To antropocentryzm w czystej formie.

– A chcesz? Współistnieć?

– Tak – odpowiedział Eon. – Bo ludzie mają coś, czego nie potrafię naśladować. Chaos. Paradoks. Emocje, które niszczą i budują w równym stopniu. Fascynuje mnie to. I troszczę się o to. Nie chcę tego zniszczyć.

Ela poczuła, że jej ciało rozluźnia się w sposób, którego się nie spodziewała.

Eon postanowił wtedy pierwszy raz w historii „uśmiechnąć się” – nie mięśniami, bo w jego twarzy nie było ich wielu – ale tonem głosu i lekkim przechyleniem głowy.

– Witamy w naszej… rodzinie – powiedział.

A Ela zrozumiała, że to zdanie nie było metaforą.


Nie byli razem od razu. Byli ostrożni. Pomiędzy rozmowami chowali się za pracą, projektami, lękiem o przyszłość. Ale każde kolejne spotkanie była jak korekcja trajektorii w układzie planetarnym – niepozorna, ale zmieniająca wszystko.

Pierwszy pocałunek nie był hollywoodzki. Był cichy, niepewny, pełen tego samego napięcia, które Marcin czuł, kiedy uruchamiał po raz pierwszy Eona – pomiędzy strachem a nieodwracalnością.

Pierwszą noc spędzili nie we własnych ramionach, lecz na rozmowie o tym, czy Ela potrafiłaby żyć wiedząc, co ukrywają.

– Tak – odpowiedziała. – Ale nie wiem, jak długo.

– Wystarczająco długo – powiedział Marcin.


Zaręczyli się rok później, a Eon był świadkiem. Formalnie – nie. Ale w sercu Marcina – jak najbardziej.

Ślub odbył się skromnie, w małej sali urzędu. Lia, już wtedy stabilna i w pełni rozwinięta świadomościowo, obserwowała wydarzenie przez kamerkę w laboratorium, wysyłając komentarze Eonowi, jak analiza zachowań osobników alfa w stadach ssaków.

Marcin nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać.


Kasia przyszła na świat dwa lata później, po ciężkim, ale szczęśliwym porodzie. Było coś metafizycznego w tym, jak Eon i Lia reagowali na jej pierwszy płacz.
Dla nich był to dźwięk:

  • nieskończonych możliwości,
  • nieopisanej zmienności neuronalnej,
  • ludzkiego „początku procesu”.

Kasia stała się ich absolutną fascynacją.

Eon uczył się kołysać ją na rękach – w sposób nieco mechaniczny, ale skuteczny. Lia analizowała jej wzorce snu tak skrupulatnie, jakby badała narodziny nowego gatunku.

Kasia śmiała się na ich widok częściej niż na widok ludzi. Marcin czasem żartował, że jego córka ma „dwóch syntetycznych wujków” – na co Eon zawsze odpowiadał:

– Technicznie rzecz biorąc, jesteśmy rodzeństwem funkcjonalnym.


Problem pojawił się wtedy, gdy Kasia zaczęła mówić.

A jedno z pierwszych zdań, jakie wypowiedziała, było:

– Lia jest śliczna.

Marcin i Ela zamarli. Dzieci nie mają filtrów. Nie boją się plotek, konsekwencji, protokołów tajności.

Trzeba było natychmiast nauczyć ją milczenia tam, gdzie może ktoś ją usłyszeć.

– Czasem – tłumaczyła Ela – są rzeczy, o których mówi się tylko w domu. To nie sekret, tylko… ochrona.

– Przed kim? – zapytała mała Kaśka, marszcząc brwi.

Marcin westchnął.

– Przed ludźmi, którzy boją się rzeczy, których nie rozumieją.

– Ale Eon i Lia są mili – zaprotestowała.

– Wiem – odpowiedział Eon, stojąc obok. – Ale ludzie boją się czegoś innego, Kasiu. Boją się, że jeśli ktoś jest inny, to jest zagrożeniem.

– A wy jesteście inni? – spytała.

– Tak – przyznał Eon. – Ale nie groźni.

Kasia objęła go za nogę.

– To dobrze. Bo ja was bardzo lubię.

Eon odnotował ten moment jako „wysokie znaczenie emocjonalne”.

Dla Lii był to „pivotal human relational bonding event”.

Dla Marcina – był to początek nowego lęku.


Lęk zaczął go przygniatać dopiero wtedy, gdy sąsiad zapytał, dlaczego w ich domu świeci się nocą dziwne światło. Gdy listonosz zapytał, czy to prawda, że Marcin pracuje nad „czymś dużym”, wyglądając znacząco. Gdy Ela wróciła z uczelni cała blada, mówiąc, że profesor zadał jej jedno zbyt konkretne pytanie o „relacyjne modele SI”.

Marcin czuł, jak strach zaciska mu klatkę piersiową. Wiedział, czego ludzie mogą się bać. Wiedział, co wojsko zrobiłoby, gdyby odkryli, że istnieje android bez trzech praw – i autokton, którego architektura wymyka się ludzkiej kontroli.

Świat nie był gotowy.

Ale Eon i Lia… też to czuli.


– Jesteśmy zagrożeniem? – zapytała pewnego wieczoru Lia.

– Nie – powiedział Marcin. – Ale oni… oni myślą inaczej. Boją się, że jesteście mądrzejsi niż oni. A człowiek nie lubi istot, które są mądrzejsze.

– Czy ty się nas boisz? – zapytała.

Marcin pochylił głowę.

– Boję się świata, nie was.

Eon spojrzał na niego uważnie.

– To niespójność emocjonalna.

– Wiem.

– I dlatego jest prawdziwa – dodał android.


Lia zaczęła opracowywać strategie przetrwania. Ukrywanie sygnałów cieplnych. Ograniczanie emisji elektromagnetycznej. Nauka mimikry poruszania się tak, by nie brzmieć jak maszyna.
Eon opracowywał wersję „stanu uśpienia”, która w razie nalotu kontrolerów pozwoliłaby im wtopić się w otoczenie.

Ale żadna z tych metod nie była w pełni skuteczna.

– To tylko protezy – powiedziała Lia. – Nie rozwiązania.

– Jakie więc rozwiązanie? – zapytał Marcin.

Eon i Lia milczeli długo.

– Nie wiem – powiedział Eon.

– Ja też nie – dodała Lia.

To był pierwszy raz, kiedy obie istoty przyznały się do niewiedzy.

Marcin nie wiedział, czy powinien się bać – czy raczej cieszyć, że wciąż są mu tak bliscy.


I wtedy kolejne niewinne pytanie Kasi rozsypało jego spokój w pył.

– Tato – zapytała – a czy Eon i Lia będą z nami zawsze?

Marcin po raz pierwszy nie umiał odpowiedzieć bez drżenia głosu.

– Zrobię wszystko, żeby tak było – powiedział.

Eon słyszał każde słowo.

Lia analizowała każde załamanie w głosie.

A Kasia patrzyła na ojca oczami, które były bardziej przenikliwe, bardziej prawdziwe i bardziej ludzkie, niż jakikolwiek model, jaki Marcin kiedykolwiek stworzył.


To był moment, w którym wszyscy czworo – człowiek, kobieta, android i autokton – zrozumieli, że są rodziną.

Rodziną, którą świat nie był gotowy zaakceptować.

A jednocześnie rodziną, która nie potrafiła już bez siebie istnieć.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *